wtorek, 6 października 2015

Rozdział 4 - "List"


Przepraszam za tak długą nieobecność. Jest ona spowodowana początkiem roku szkolnego, brakiem dobrej i rzetelnej bety, oraz problemami zdrowotnymi. Zapraszam na rozdział 4. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. 



Wyszła głównym wyjściem zamykając za sobą ciężkie skrzypiące wrota. Ogarnęła wzrokiem otaczający ją świat, było dziś wyjątkowo pięknie. Cały Hogwart wyglądał jak z bajki, ziemia usłana zaspami puszystego śniegu, zwierzęta z obrażonymi minami wyglądały z norek wzdrygając się ze wstrętem na widok białego puchu. Przewracając oczkami wracały rozczarowane do kryjówek. U stopy zbocza szkolnych błoni tuż koło linii Zakazanego Lasu znajdowała się mała, drewniana chatka gajowego Hagrida, która z tej perspektywy przypominała raczej domek dla krasnoludka.
Zimowa, przepełniona spokojem aura w najmniejszym choćby stopniu nie odzwierciedlała jej aktualnego samopoczucia. Była rozbita psychicznie niczym niepotrzebna, stara, szklana kula profesor Trelawney. Mimo, iż zachowanie Blaise’a było niewyobrażalnie niestosowne, wyrwało ją ono z marazmu i postępującego obłędu. Jeszcze kilka dni temu myśl o jej życiu osobistym wywoływała silne mdłości, a dziś potrafiła wyjść i zmierzyć się ze światem doczesnym. Nie akceptowała tego typu wybryków i z usilnym uporem odrzucała precyzyjnie wykreowane pytanie.

 „Czy nie zachował się jak prawdziwy facet? Czy nie tego właśnie szukałaś? Siły, zdecydowania, ale i czułości. Świadomości, że twoja druga połówka ma uczucia. Wiedzy, że będzie umiała współczuć i kochać, ale nie w przesadnie romantyczny, przerysowany sposób. Przecież sama chciałaś pasji i namiętności. Pragnęłaś, żeby twoje życie było jak ulubiona gorzka czekolada z wiśniowym nadzieniem, podniecające, nieprzesadzone, ale i nie pozbawione słodyczy. Swoim wczorajszym wybuchem wspiął się na wyżyny złego wychowania, ale i ty nie powinnaś go traktować w ten sposób. Nie zasłużył sobie na to.” 

Zachichotała na wspomnienie wymuszonego entuzjazmu podczas wypadu do Hogsmead i oklepanych zdań, którymi częstował ją pod wieczór. 

„Naprawdę się starał. Pomimo, że nie zupełnie można go określić słowami optymistyczny, czy pogodny chciał być taki, ponieważ myślał, że ty tego potrzebujesz. Tak bardzo się mylił. Wczorajszy pocałunek był emocjonalny i definitywnie nieprzemyślany. Zachował się jak Typowy Gryfon, chyba można mu to wybaczyć.”

 Zaśmiała się w głos na myśl jak bardzo obraziłby się na to określenie. Pewnie zmrużyłby oczy, nozdrza zaczęłyby mu niebezpiecznie drgać. Wciągnąłby głośno powietrze i odparowałby coś niesamowicie jadowitego. Nieco rozweselona porannymi przemyśleniami, poszła jak co tydzień w stronę Sowiarni obserwując spadające kaskadami ,różnokształtne, unikalne płatki.
Otworzyła małe, drewniane i zdecydowanie zbyt słabo naoliwione drzwi. Schyliła nieznacznie głowę , w celu uniknięcia oblepienia nowego turkusowego płaszczyka i grubego jasno szarego szalika gęstą pajęczyną. Strzepała czarne skórzane buty z wysokimi chlewkami z namiaru śniegu i wyruszyła na poszukiwanie dużego, tłustego puchacza. „Ożarte myszami prosię” pomyślała ze złością odpinając białą kopertkę ze srebrnymi emblematami od łapki śpiącego kamiennym snem ptaka. Lilith usiadła na parapecie małego okienka pozbawionego szyby i z zaciekawieniem i pośpiechem, niezgrabnie rozerwała papier. Jej oczom ukazało się wąskie i eleganckie pismo matki.

„Droga Lilith
Pragniemy wraz z ojcem zaprosić Ciebie i Twojego brata na rodzinną uroczystość Świąteczną. Nie przyjechaliście na Święta w zeszłym roku. Przepraszam, że nie spostrzegłam momentu w którym tak bardzo się od nas oddaliliście. Chcemy to naprawić, więc mamy gorącą nadzieję, że przybędziecie do domu wraz z zakończeniem semestru i zaszczycicie Nas swoją obecnością podczas całej zimowej przerwy.

Kochający
Persefona Astoria i Vincent Scorpius Slytherin”


Co oni kombinują?!” zgryzła dolną wargę próbując rozwikłać zagadkę. ”Jakoś dziwnym trafem od dawna nie przeszkadzały im puste miejsca przy stole, o ile w ogóle obchodzili święta” pomyślała ze złością, obarczona świadomością patowej sytuacji. Szybkim krokiem szła po skrzypiącym puchu, głęboko zaciągała się mrożącym śluzówkę dróg oddechowych powietrzem. Bystrym wzrokiem taksowała każdą mijającą ją osobę, w nadziei, że którąś z nich okaże się być jej starszy brat. „Wszyscy normalni ludzie o tej porze jedzą śniadanie, a nie włóczą się po błoniach” pacnęła się lekko w czoło zirytowana wolną pracą swojego umysłu i z lekko ironicznym uśmiechem weszła do zamku.
- Hej brat! – krzyknęła widząc go w Wielkiej Sali pod oknem z opasłym tomiszczem pt. „Jak wyczarować cielesnego patronusa”.
- Witaj siostro. – odpowiedział nie odrywając wzroku od lektury, śliniąc końcówkę palca w celu przewrócenia strony.
- A ty znowu czytasz! Jakby twój kudłaty patronus przeszedł ci teraz przed nosem to i tak byś go nie zauważył. – zagadnęła z nieskrywanym sarkazmem.
- Czemu kudłaty? – zdziwił się chłopak.
- Bo patrząc na ciebie braciszku stwierdzam, że to musi być baran. – siadając na ławce dała Wulfrykowi kuksańca w bok.
- Doprawdy, żart wysokich lotów. – wycedził z precyzją każde słowo i spojrzał karcąco znad kartek.
- Już się nie obrażaj. – żachnęła się – Lepiej spójrz na to. – powiedziała podsuwając chłopakowi mały liścik.
- Co to jest? – spytał wymachując jej przed nosem świstkiem wytłaczanego papieru.
- List… list od naszych rodziców. – wyjaśniła pośpiesznie.
- Ach tak? Jest wyłącznie dla ciebie, czy także do mnie? – zapytał wydymając usta i przyciągając podbródek do szyi, zabawnie kręcąc głową , naśladując tym samym minę ich matki i wyrażając w ten sposób ironiczne zdziwienie tak nagłą potrzebą kontaktu z własnymi dziećmi.
- Do nas obojga.  – szepnęła konspiracyjnym szeptem i puściła „perskie oczko”
- Czytaj! Czytaj! – ponagliła.
Już po  blisko trzydziestu sekundach Krukon przestał wodzić oczyma po tekście
i tylko wpatrywał się weń tempo z lekko uchylonymi wargami.
- Co oni kombinują?! – wyszeptał głęboko poruszony.
- Nie wiem… mamy jedno wyjście pojechać tam i sprawdzić. Dobrze, że mamy siebie. – przełożyła nogę nad drewnianym meblem, dała bratu lekkiego całusa w policzek i płynnym ruchem ręki zmierzwiła mu włosy, drugą wyrywając gładko, trzymany w dłoni chłopaka list.
             Nim się spostrzegła musiała już pędzić na Transmutację. Upiła łyk pysznego soku i wyszła przez ozdobne drzwi. Tuż za rogiem spotkała profesora, który przysporzył jej ostatnio tylu problemów, nie będąc nawet tego świadomym.
- Witaj Lilith. Jaki to cudowny zbieg okoliczności. Muszę przekazać tobie pewną wiadomość, na wypadek gdyby – delikatnie otarł swój blady, kościsty palec serdeczny o kciuk wywołując ciche kląsknięcie – dziwnym trafem nie dotarła do adresata. Otóż, nie wiem czy już wiesz, ale twoi rodzice zapraszają ciebie i twojego brata na Wigilię.
- Panie profesorze, informacja zdążyła już dotrzeć do właściwej osoby. – zamachała liścikiem tuż koło swojego ucha lekko przechylając głowę. – Ale co w związku z tym? Bo mam wrażenie, że to nie koniec pańskiej wiadomości.
- Rzeczywiście. Twój ojciec poprosił mnie, żebym osobiście odebrał potwierdzenie przybycia. – dokończył przerwany monolog.
- Rodzice mogą być spokojni. Przybędziemy wraz z końcem semestru, wraz z bratem. – odpowiedziała spokojnie i zmierzyła profesora wzrokiem.
- Bardzo dobrze. Widziałaś może Dracona z nim również muszę pilnie porozmawiać? – spytał.
- Nie niestety nie miałam okazji widzieć go dziś. A teraz jeżeli Pan Profesor pozwoli, udam się na zajęcia. – wyminęła nauczyciela kroczyła lekko po kamiennych schodach.
              Dumna z umiejętności utrzymania nerwów na wodzy odeszła w stronę klasy profesor Mc’ Gonagall. Szybki marsz przerodził się w bieg. Pomieszczenie wypełniało głuche dudnienie i dźwięk spazmatycznego oddechu.
Wierzchem dłoni otarła krople potu i zebrała zlepione strąki grzywki z czoła. Podniosła wzrok i ze zdziwieniem odnotowała , że z przeciwnej strony nadbiega Draco. Dopadli w tym samym momencie do drzwi sali i równocześnie wparowali do środka. Oczy całej klasy zwrócone były ku zdyszanej parze, oboje spoceni na prędce poprawiali swoje zmierzwione stroje i wyrównywali przyspieszone oddechy. Lilith rozejrzała się i zobaczyła Blaise’a, który patrzył na nią ze smutkiem, ale i szokiem wypisanym na twarzy. Usta zaciśnięte w cienką linię lekko drżały.
Dziewczyna wyrzuciła Ślizgona z głowy i ze skruchą spojrzała na wyraźnie wytrąconą z równowagi spóźnieniem dwójki uczniów nauczycielkę.
- Macie coś na swoje usprawiedliwienie? – spytała marszcząc swój spiczasty nos.
- Znaczy no… hmmm… zatrzymał nas profesor Snape i poprosił o potwierdzenie… - Draco nie dokończył swojej odpowiedzi, ponieważ dostał mocnego kopniaka w kostkę. Odwrócił się z pretensją do dziewczyny. Ta jedynie postukała się lekko w czoło.
- Co to ma znaczyć, panno Slytherin?! – wybuchnęła nauczycielka wzburzona lekceważącym gestem.
- Nie chcieliśmy się chwalić, żeby innym nie było przykro, ale no cóż siła wyższa - odetchnęła przepraszając skinieniem głowy klasę i z miną niewiniątka kontynuowała – Profesor zaproponował nam dodatkowe lekcji eliksirów. Uważa, że mamy zadatki na przyszłych Mistrzów Eliksirów.
- Dobrze w takim razie może łaskawie usiądziecie na swoich miejscach. – stwierdziła kończąc tym samym dyskusję. Lilith ze znudzeniem zmieniała biegające nerwowo żuki w ozdobne ciemnogranatowe błyszczące guziki, a wijące się w przerażeniu glisty w piękne błękitne wstęgi z wzorami. Po długich minutach oczekiwania mozolnie przesuwających złote wskazówki mosiężnego zegara oplecionego złotymi liśćmi winorośli nadszedł upragniony koniec lekcji, więc z nieskrywaną ulgą popędziła na eliksiry. Gdy hałaśliwy tłum zgromadził się w zimnych lochach tuż przed wysokimi wąskimi mahoniowymi drzwiami z podniszczonego drewna okutymi w żelazne ramy i zawiasy Lilith oczyściła swój umysł ze zbędnych myśli nastawiona na przyjemną i spokojną pracę.
 - Wejść! – jego surowy ton głosy uderzył gradem w jej błonę bębenkową, lecz ku zdziwieniu wszystkich komórek jej organizmu nie wywołał żadnej standardowej reakcji. Serce nie zaczęło mocniej pompować krwi, chcąc natychmiastowo dostarczyć jej do chłonnym policzków. Klatka piersiowa nie unosiła się spazmatycznie, próbując nadążyć za zapotrzebowaniem serca na tlen. Kłykcie nie bielały z nadmiaru ucisku, splecone w dziwną formę jakby rozpaczliwie chronione przed wykonaniem odruchowego gestu, który mógłby być źle odebrany.
 Zajęła swoje miejsce i wyjęła z czarnej skórzanej torby standardowe ingrediencje w małych kryształowych pojemniczkach ze srebrnymi zakrętkami.
 - Dziś spróbujecie uważyć Veritaserum. Jest to eliksir niezwykle zaawansowany i tylko naprawdę analityczny umysł jest w stanie uwarzyć go w miarę prawidłowo. – zwalniał mową z coraz większym naciskiem akcentował swoją wypowiedz, której koniec i puentę, każdy szóstoklasista mógł przewidzieć bezbłędnie. – Nie wierzę, że którekolwiek z was osiągnie efekt, który uznam za satysfakcjonujący. Jednakże jeśli stanie się cud, łaska Merlina na was spadnie i okaże się, że zamiast wichury między uszami macie namiastki mózgów jest i nagroda. Otóż jedna, mała buteleczka będzie wasza, a musicie wiedzieć, że po jego wypiciu nawet sam Czarny Pan wyjawił by wam wszystkie swoje sekrety. – przejechał kpiącym wzrokiem po klasie i z satysfakcją stwierdził, że rozbudził w nich realną nadzieję który umrze w raz z końcem lekcji.
Lilith całkowicie opanowana zaczęła szykować potrzebne składniki. Zamieszała dwa razy w lewą stronę mosiężną łyżką w ziemi z wodą w której hodowana była mandragora, wlała miksturę nieprzerwanym strumieniem z niewielkiej wysokości i zapaliła ledwo tlący się ogień. Ukruszyła tępym nożykiem 5 gramów bezoaru i dodała go roztrzepując w palcach. Spojrzała na listę kolejnych kroków i ze zdziwieniem stwierdziła, że wystarczy jeden sproszkowany róg asfodelusa. Dobrze pamięta, że w notatkach jej matki było napisane coś o dwóch rogach. Postanowiła zaufać umysłowi i doświadczeniu swojej matki i sproszkowała w parownicy dwa niewielki kawałki. Trzynaście razy zamieszała w prawo i raz w lewo, zwiększyła ogień na piętnaście sekund, aż mikstura zrobiła się czerwona. Zdecydowała, że odczeka kolejne piętnaście sekund, gdyż dobrze wiedziała, że kolor finalny tego eliksiru to zielony, a krwista mikstura nie miała najmniejszych szans na zmianę w ten kolor nawet pod wpływem ośmiu i pół kropli nalewki z piołunu. Tak jak podejrzewała po krótkim czasie wywar był już koloru trawiastego, więc zmniejszyła ogień i odmierzyła odpowiednią ilość ostatniego składnika. Teraz pozostało tylko czekać, aż eliksir nabierze swoją moc i uwarzy się jak należy. Podniosła wzrok z nad kociołka. Profesor chodził między ławkami łypiąc groźnie oczyma. Przystanął z radością przy stoliku Neville’a wziął w swoje długie palce wysłużoną chochelkę i zaczerpnął nieco mazistego płynu wydzielającego czerwone opary.
 - Czy ty masz problemy nawet z czytaniem? – zapytał złośliwie –  Pięć gramów kruszonego bezoaru, a nie co najmniej siedem. Poza tym róg asfodelusa miał być sproszkowany. SPROSZKOWANY! – wrzasnął wściekle i rzucił kawałkiem podziabanego rogu w zamarłego w bezruchu chłopaka – Wygląda jakbyś go kroi tasakiem z zawiązanymi oczyma. Jesteś w stanie połączyć myślenie z pracą tłustych, spoconych paluchów? Dziesięć punktów od Gryffindoru. – skulony chłopak spuścił głowę i wyglądał jakby miał ochotę zniknąć.
Finalnie wyszło na jaw, że dwie osoby uwarzyły prawidłowe Veritaserum. Buteleczki z ciemnozieloną cieczą lewitowały tuż koło ucha profesora. Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Hermiony, spoglądając przez ramię na siedzącego obok przyjaciółki Wybrańca.
 - Zdaje mi się, że pannie Slytherin jak zawsze udało się wypełnić zadanie perfekcyjnie. Chociaż jest to nie małym zaskoczeniem, gdyż jak już mówiłem jest to niezwykle trudna do uwarzenia mikstura. Co do drugiej osoby mam pewne wątpliwości. Otóż panu Potter’owi niesamowicie się  dziś poszczęściło. – spojrzał na klasę zza włosów. – W związku z tym Gryffindor traci 50 punktów.
 - Ale to niesprawiedliwe! – krzyknęła rozjuszona Granger.
 - Siedział za Slytherin i  nie mógł powstrzymać swojej Gryfońskiej ciekawości, przed podpatrzeniem metod warzenia i doboru proporcji składników. Dziwne… – przerwał udając, że próbuję się zastanowić nad czymś niezwykle zawiłym – Nigdy nic mu nie wychodzi, aż tu nagle objawił się prawdziwy talent. Przypadek? – spytał niewinnie. – Możecie już iść. – dodał po chwili.
Nim się obejrzała dzień dobiegał końca. Siedziała zmęczona na parapecie ogromnego okna. Zimowe słońce zachodziło powoli za drzewa Zakazanego Lasu. Na scenę nieśmiało wstępował księżyc ze swoimi świetlistymi towarzyszkami. Niepewna przyszłość budziła niepokój i nie pozwalała znaleźć sobie schronienia. Nie istniała na tym świecie osoba, która stanowiłaby chociażby światełko w tunelu. Blaise ewidentnie czekał na ruch z jej strony, a ona czekała na jego działanie. Brakowało impulsu, który by zbliżył tych dwoje ku sobie.
 - Slytherin, nie widziałem, że jesteś taką romantyczką. – zakpił Malfoy – Wpatrywanie się w Zachód Słońca, to takie nie w twoim stylu. – zacmokał z dezabrobatą.
 - Natomiast takie szczeniackie odzywki – spojrzała na niego litościwym wzrokiem – to bardzo w twoim stylu – syknęła.
 - Co ty taka drażliwa? – prychnął – Czyżby czarnoskóry amant zalazł ci za skórę?
 - Draco – zaczęła i wzięła głęboki oddech przewracając oczyma i licząc w duchu do dziesiąciu, próbując opanować obezwładniającą chęć wbicia temu głupiemu trollowi różdżki w czaszkę. – dla swojego własnego dobra, zejdź mi z oczu jeśli nie chcesz, żeby znaleziono jutro twoje zmasakrowane zwłoki na szkolnym dziecińcu – powiedziała spokojnie, uśmiechając się przymilnie.
 - Oj Liluś, nie bądź taka nie miła bo w ciągu jednego tygodnia doprowadzisz dwóch Ślizgonów do płaczu. Ah, cóż to by  był za wynik! – podśpiewując nieznaną melodię pod którą podłożył uprzednio wypowiedziane słowa, odszedł dziwnie podrygując biodrami i raz po raz odrzucając kosmyk platynowych włosów z bladego czoła.
Rozzłoszczona do granic możliwości, próbowała uspokoić przyspieszony rytm serca. Kiedy emocje opadły zaczął docierać do niej sens słów Malfoya.
„Dwóch Ślizgonów…płakało…” na Salazara on musiał mieć na myśli Blaise’a. Na pewno nie było to stwierdzenie dosłowne. Bo dla Malfoya samo okazanie emocji jest objawem czarnej rozpaczy i użalania się nad sobą, ale oznacza to tyle, że Blaise nieumiejętnie ukrywa rozterki. Prychnęła ze złością odganiając przesłodzone i nadmiernie optymistyczne myśli godne Puchonki. Energicznie zeskoczyła z parapetu.


 Na moje oko akcja nieco się rozkręca:) Zapraszam do komentowania, wszelkie uwagi i pochwały mile widziane:)


Gorąco pozdrawiam Sleepwalker:*